Sporo z Was pyta mnie, jak pogodzić częste podróże z utrzymaniem deficytu i odżywczymi posiłkami.
No to dziś przykład z życia wzięty 🙂
Wyszłam z domu o 7 rano. Jest godzina 17.40, ja wracam z Wrocławia do Krakowa i zabrane rano z domu jedzenie nie wytrzymałoby dzisiejszej temperatury. No i mam ze sobą tylko małą torebkę, która ledwo pomieściła butelkę z wodą.
Od dziecka byłam uczona, że w podróż zabiera się drożdżówkę, batona albo kupuje się jakiegoś gotowca na dworcu. Taka „celebracja” podróży.
Zestaw, który widzicie na zdjęciu (sałatka z kurczakiem – 9 zł oraz zielone jabłko – 3,5 zł) zakupiłam na tym samym dworcu, na którym mogłam zakupić zestaw z szybkiej restauracji czy wypełnionego czekoladą rogalika.
Bo tak było przez wiele lat.
Ale zawsze jest alternatywa dla burgera, tortilli czy batona.
Tylko czasem, jak mój zestaw, ukryta jest w małym, schowanym przy peronie sklepiku.
Przede mną 3 godziny w podróży. Ale nie jestem głodna. Za to czuję się lekko i na pewno nie prześpię tej drogi.