Kolejnym z powodów (obok tych opisanych w poprzednim różowym poście), dla których w tamtym czasie do minimum ograniczyłam przemieszczanie się komunikacją miejską była reakcja pijanych współpasażerów. 
Lub tych, również pod wpływem alkoholu, którzy przebywali na tym samym przystanku.

Już samo ich spojrzenie pozwalało mi domyślić się, co za chwilę usłyszę.
W jaki sposób, wplatając akcentujące ich wypowiedź i podkreślające dramat sytuacji przekleństwa skomentują mój wygląd.

I o ile z przystanku zawsze mogłam się oddalić, tak sytuacja w tramwaju czy autobusie była trudniejsza do opanowania. 
Między przystankami nie ma opcji ucieczki.
Jest za to cisza pozwalająca nieść się słowom po całym pojeździe i trafiać do uszu chętnie nasłuchujących współpasażerów. 

Kilka dni temu wracając do domu, na przystanku z którego odjeżdżają busy do Krakowa, wspomnienia te powróciły. 

Kiedy podeszłam do rozkładu sprawdzić czas odjazdu, spośród tłumu oczekujących odezwał się, odrobinę bełkoczącym głosem, siedzący na ławce mężczyzna.
Mężczyzna, jak się domyślacie, pod wpływem. 

Widząc skierowany na mnie wzrok i otwierające się usta byłam przerażona. 
Pan jednak oznajmił – mnie oraz wszystkim dookoła – że nigdy w życiu nie widział “takiej kobiety” i że od razu widać, że to “dama z Krakowa”. 

Przyzwyczajona do ucieczki oddaliłam się, ale Pan (a uwierzcie, że nie było to dla niego proste) jeszcze kilka razy wstawał z ławki i podchodził, by zapewnić mnie o szczerości swoich słów. 

Kiedy podszedł do mnie któryś raz z kolei przestałam się go bać.

A kiedy poprosił, żebym nie gniewała się, że pozwolił sobie na te śmiałe uwagi po prostu Mu podziękowałam.
Powiedziałam, że to bardzo miłe i nie mogę gniewać się za taki gest.

I kiedy zajęłam już miejsce w busie, a On pozostał na przystanku odprowadzając wzrokiem rozjeżdżających się do swoich spraw ludzi, zdałam sobie sprawę, że ten człowiek zrobił dla mnie znacznie więcej niż mógłby się spodziewać.

I ucieszyłam się, zdążyłam Mu za to podziękować.