Wczoraj, w trakcie rozmowy z Panią dziennikarką, padło pytanie, kogo widzę patrząc w lustro.
A ja – bez wahania – odpowiedziałam, że najsilniejszą i najbardziej waleczną wersję siebie.
Dziś, kiedy od wczorajszego popołudnia myślę o tym pytaniu dodałabym jeszcze, że kobietę absolutnie świadomą swojej kobiecości.
I nie mam na myśli jedynie cielesności (chociaż nabrała ona zupełnie nowego wymiaru), ale przede wszystkim, w końcu, sama traktuję siebie jak jedną z tych kobiet, które zawsze podziwiałam.
Kobietę z potężną siłą do działania, ale też z cudowną delikatnością i eterycznoscią, na którą zawsze zwracałam uwagę u innych.
I nawet nie wstydzę się powiedzieć tego na głos.
Tak, w końcu jestem taką kobietą, jakiej obraz miałam w głowie od lat.
Bo dziś, jak nigdy wcześniej, czuję, że to co mam w sercu współgra z tym, co pokazuje odbicie w lustrze.
Ale w tym odbiciu jest też kobieta, która nauczyła się rozumieć, że nie zawsze to czego chce, to to na co zasługuje.
I że trzymanie się czegoś co jej nie służy boli bardziej, niż odpuszczenie.
Stawiam granice i głośno mowię o rzeczach, które sprawiają, że cierpię.
I wiem, że już nigdy nie przemilczę złego traktowania.