Od dłuższego czasu ważę się raz w miesiącu. Tak. Jeden raz.
Zawsze 2-3 dni po okresie.
Początkowo czułam potrzebę kontrolowania postępów co tydzień i stawałam na wadze w każdy poniedziałek.
Z czasem jednak poczułam, że nie służy to mojej psychice, ponieważ po weekendowym grillu czy tuż przed okresem po prostu czułam lęk przed poniedziałkowym porankiem. I był to dla mnie sygnał, że taki system już się u mnie nie sprawdza.
Ważąc się raz w miesiącu (i w konkretnym dniu cyklu) jestem spokojna, że nic mnie nie zaskoczy.
Niestety z rozmów (również z Wami) wynika, że wielu z Was ma potrzebę codziennego kontrolowania wagi.
I muszę się tu do tego odnieść.
Chciałabym żebyście byli świadomi, że jest to spore zagrożenie. W wielu aspektach.
Niestety, osoby które kontrolują swoją wagę każdego dnia to jednocześnie Ci, którzy najszybciej dietę porzucają.
I mówię to bazując zarówno na Waszych doświadczeniach, jak i na obserwacji swoich znajomych.
Co więcej, uważam, że odejście od przestrzegania deficytu kalorycznego to i tak najłagodniejsza konsekwencja takiego zachowania.
Nieświadome, że spadek wagi nigdy nie jest procesem liniowym osoby, w chwili, gdy wyświetlacz pokaże wartość wyższą niż wskazywał poprzedniego dnia mogą popaść w zaburzenia odżywiania (głodzić się, prowokować wymioty lub kompulsywnie objadać), sięgać po leki przeczyszczające lub podejmować wysiłek fizyczny ponad swoje siły.
Niepokój, frustracja i poczucie bezsilności nie tylko negatywnie wpływają na mobilizację, ale też mogą doprowadzić do stanów depresyjnych.
Trzymasz deficyt, walczysz z pokusami, czujesz że w końcu masz kontrolę nad swoim ciałem (i umysłem), a tu nagle te kilka cyfr podcina Ci skrzydła.
Czy naprawdę jest Ci to potrzebne, chociaż wiesz, że dajesz z siebie wszystko?
W kolejnych dwóch postach wyjaśnię Wam dlaczego czasem waga stoi oraz dlaczego zdarza się, dramatycznie wzrasta. Pomimo utrzymywania deficytu.