Już kilkoro z Was pytało mnie w jaki sposób określać cel swojej walki.
Czy lepszy jest system małych kroczków i świętowania drobnych sukcesów, czy rzucenie się na głęboką wodę i dążenie do wyznaczonego celu nawet, jeśli zajmie to wiele miesięcy.
A ja zawsze odpowiadam, że to zależy od osobowości i charakteru.
Ja, od samego początku, miałam w głowie założenie do jakiej wagi chcę dojść.
Tylko, że mnie półśrodki nigdy nie interesowały.
W żadnej dziedzinie życia.
Taki mam charakter, że jeśli już stawiam sobie jakiś cel, to muszę go doprowadzić do końca.
I zrobić to najlepiej jak potrafię.
Być może dlatego, w całym swoim życiu, byłam tylko na jednej diecie.
Tak.
JEDNEJ.
I tu widzicie jej efekty.
Wiedziałam, że jeśli się tego podejmę, to nie zniosę porażki i muszę to doprowadzić do końca.
Tak, wiem – dojrzewanie do podjęcia tej decyzji zajęło mi trochę czasu.
Ale znam siebie i nie potrafiłabym mówić o sobie: “Cześć, to ja. Całe życie się odchudzam. Bez efektu.”
Zatem, od samego początku wiedziałam ile chcę ważyć docelowo i miałam w głowie wizję, jak chciałabym, żeby wyglądało moje ciało. Do czego będę dążyć.
Ale, ale…
Pamiętajcie, że komuś innemu może sprawdzić się system małych kroczków.
Czytałam kiedyś artykuł, w którym ktoś zalecał odliczanie czasu na bieżni w sesjach pięciominutowych.
Czyli zamiast podejścia: “muszę biegać pół godziny”, mówić sobie: “będę biec 6 serii po 5 minut”. I po każdej serii zmniejszać w głowie ich ilość.
Nie chcę zatem generalizować.
U mnie sprawdziło się rzucenie na głęboką wodę i założenie, że będę 100 kg lżejsza.
I nie ma innej możliwości.
Ale może komuś łatwiej będzie dojść do celu etapami po 5 kg. I powtarzać go tak długo, aż osiągnie swoją wymarzoną sylwetkę. Bo cel 30, 50 czy 80 kg będzie wydawać się nieosiągalny.