Kiedyś

Strój kąpielowy w rozmiarze 64.
Z doszytą spódnicą, która po wyjściu z basenu sięgała do kolan. Którą trzeba było każdorazowo wykręcać, bo jej ciężar sprawiał, że ciężko było iść. Kilka dodatkowych kilogramów, które nawet wtedy robiły różnicę.
Ale dawał mi spokój. Komfort psychiczny. Poczucie, że niczym w magicznej pelerynie, w nim mój problem nie jest widoczny. Że ja dla innych nie jestem widoczna. 

Dziś

Wciąż jdnoczęściowy.
Wciąż zakrywajacy brzuch i górę ud. I tym razem także ramiona.
Bo droga kobiety wielkiej wagi do stroju dwuczęściowego nie jest prosta.
Czy marzę o seksownym, skąpym bikini?
Tak.
Czy kiedyś je założę?
Bardzo chcę w to wierzyć.