Dziś trochę o tym, jak to się stało, że tak często „widzice” mnie na siłowni.
Mnie. Tę Kasię, która zawsze powtarzała Wam, że nie lubi ćwiczyć. I nie robiła tego w trakcie redukcji.
Osoby, które śledzą systematycznie wszystkie relacje wiedzą, że kilka tygodni temu poszłam tam z czystego rozsądku.
Po 2 operacjach moja kondycja nie była w najlepszym stanie. Ostatnie pół roku musiałam się oszczędzać, by proces gojenia zachodził w sposób poprawny.
Czy na początku zawsze chciało mi się wyjść z domu?
Nie.
Tak, jak często nie chce się wyjść wielu z Was.
Bo przecież tak jest, prawda?
Postanowiłam więc wyrobić nawyk.
I ponieważ nie raz – bardzo szczerze – mówiłam Wam o tym co motywowało mnie w trakcie utraty 100 kg, więc i tym razem powiem Wam co zadziałało.
Zdjecia.
I nagrania.
Obiecałam sobie, że za każdym razem, kiedy będę na siłowni nagram kilkusekundowy filmik w lustrze lub zrobię zdjęcie.
Plus filmik lub zdjęcie z efektami treningu (ilość kalorii spalonych na bieżni).
Ilość tych nagrań motywowała mnie do wyjścia.
I zliczanie spalonych kalorii.
Bo pamiętajcie – nie ma złej motywacji.
Jeśli działa na Was, to jest tą właściwą.
Dziś rano, kiedy byłam na siłowni, poczułam że mam nowe marzenie.
Że chcę być tam częściej. A na pewno świadomiej. Za jakiś czas już nie tylko na bieżni.
I poczułam też, że chyba naprawdę to polubiłam. Tak na serio. To da się lubić. Wiecie?
Kwietniowa operacja z pewnością wykluczy mnie z treningów na 2, może i 3 miesiące.
Pewnie znów będę zaczynać od małych kroczków.
Może na nowo będę budować nawyk wychodzenia z domu „na trening”.
Może będę się irytować, że było już tak dobrze a znów brak mi sił.
Ale wiecie co?
To minie.
Uwierzcie w proces budowania nawyku.
To działa.
Z czasem sami przekonanie się, że zatęsknicie za tym charakterystycznym zapachem i dźwiękami miejsca, w którym nie tylko się trenuje.
Bo to czas dla siebie. Czas dla myśli. I czas refleksji.