Nie jestem pewna czy oczekujecie odpowiedzi jakie będę mieć dla Was poniżej, ale chcę pisać tylko o tym, co sprawdziło się u mnie.
Kiedy czytam rady w stylu: napij się wody, wyjdź na spacer czy znajdź sobie hobby, uwierzcie mi, że mam ochotę stanąć twarzą w twarz z człowiekiem który to napisał i zapytać go, czy kiedykolwiek był na diecie i zmagał się z wieczornymi napadami głodu.
Oczywiście zdaję sobie sprawę, że moje sposoby nie koniecznie sprawdzą się u innych, ale na różnych etapach mojej walki sprawdzały się na tyle, że dziś jestem w miejscu, w którym mnie widzicie.
1. Pozwalałam sobie na łzy.
Wiele razy zdarzyło mi się płakać. Nawet nie tyle z głodu, co z obawy, że słabnę. I że tracę władzę nad swoją silną wolą. Płacz często pomagał i przynosił ogromną ulgę. Zwłaszcza na początkowym etapie, kiedy musiałam zmienić nawyki i odciąć się od starych przyzwyczajeń.
2. Szłam spać.
Bez względu na to, która była godzina szlam do łóżka i próbowałam zasnąć. Wiedziałam, że im szybciej zasnę ja, tym szybciej zaśnie też głód.
3. Przeglądałam zapisane na Instagramie zdjęcia pięknych kobiet.
I ten sposób nadal się sprawdza.
Wiem, że wiele mówi się o tym, jak bardzo media społecznościowe obniżają samoocenę i źle wpływają na psychikę. Ale w moim przypadku działa to na odwrót. Wiem do czego dążę, wiem jak chcę wyglądać i powracanie do tych obrazów przypomina mi jaki mam cel.
4. Nie szukałam zamienników.
Jeśli miałam ochotę na coś słodkiego, nie starałam się oszukać jej marchewką czy jogurtem. Znam siebie na tyle, że wiem, że na tym by się nie skończyło. I ta zdrowa, mała i niskokaloryczna przekąska była by tylko wstępem do kolejnych, już nie tak niewinnych produktów. “Podrażniony” żołądek już by nie odpuścił.
5. Kawa.
Nie pijam czarnej kawy. Ale to ona nie jeden raz pokonała moją ochotę na “grzeszki”.
Kiedyś przeczytałam, że kawa pomaga poskromić głód i ochotę na słodkie. U mnie sprawdza się to w 100%.
6. Notatki po napadzie.
Pamiętam, jak kiedyś zjadłam 3 lody. W grubej czekoladzie. Z migdałami.
Każdy z nich to 320 kcal, więc w pół godziny zafundowałam sobie prawie 1000 nadprogramowych kalorii.
Oczywiście, że było mi z tym źle.
I wtedy wpadłam na pomysł, by zapisać, jak się w tej chwili czuję.
To było wiele miesięcy temu, a ja do tej pory pamiętam, co wtedy napisałam. To było jak terapia szokowa.
Warunek jest jeden. Przelewacie na papier dokładnie to co czujecie i wracacie do tego w kolejnych chwilach słabości.
Po całej drodze którą przeszłam, dziś takie napady są rzadkością. Więc dla każdego z Was jest nadzieja, że kiedyś miną.
Pewnie w znacznej mierze wynika to z pracy, jaką wykonałam nad swoją głową, ale na pewno też w pewien sposób organizm odzwyczaił się od tego, że dostaje wieczorną dawkę cukru i tłuszczu. I już o nie tak nie walczy.
I nie powiem Wam, że od razu będzie łatwo. Będzie złość, będzie frustracja i będą łzy.
Dlatego zawsze powtarzam, że musicie wiedzieć dlaczego chcecie to zrobić. I zacznijcie dopiero wtedy, gdy będziecie na to gotowi.