Dostaję od Was mnóstwo wiadomości, z których wynika, że ktoś kiedyś sprawił, że uwierzyliście, że bez ćwiczeń jesteście skazani na porażkę, więc nawet nie próbowaliście walczyć o marzenia – bo tak jak ja kiedyś – nie potraficie zmusić się do jakiejkolwiek aktywności fizycznej.

A teraz, tak szczerze, od kogo to usłyszeliście?
Od znajomych, którym ciężko byłoby przełknąć Waszą przemianę?
Od kogoś, kto usłyszał tak w telewizji?
A może od ludzi, którzy żyją z układania planów treningowych? 

Jeśli kiedykolwiek ktoś będzie próbował przekonać Was, że zaledwie 20% sukcesu to “dieta”, a w 80% redukcja masy ciała uwarunkowana jest ćwiczeniami, to odeślijcie go do mnie.

Ponieważ ja, Drodzy Państwo, pierwsze 70 kg schudłam bez jakiejkolwiek aktywności fizycznej.

Uważam, że jeśli na samym starcie swojej walki z kilogramami rzucicie się na głęboką wodę i narzucie sobie nie tylko restrykcyjną dietę (częsty błąd początkujących) ale też intensywny plan treningowy, to jest bardzo duże prawdopodobieństwo, że przepełnieni złością i frustracją poddacie się szybciej, niż Wam się wydaje.

Za duży szok dla dla organizmu.
Za duża zmiana nawyków.
Za duża presja i oczekiwania.

Efekt?

Rezygnacja, wyrzuty sumienia, poczucie beznadziejności.

Myślę, że nie jedna osoba czytającą ten post zna to uczucie.

A podstawą zawsze jest DEFICYT KALORYCZNY.

Oczywiście, jeśli macie ochotę wdrożyć ćwiczenia jest spora szansa, że szybciej spalicie tkankę tłuszczową. Ale absolutnie nie jest to wyznacznik sukcesu.

Jestem przekonana, że gdybym od początku mojej walki z kilogramami narzuciła sobie ćwiczenia, nie było by mnie dziś w miejscu, w którym jestem.
Wówczas nie miałam ani siły, ani ochoty na jakąkolwiek aktywność fizyczną.

Gdy ktokolwiek próbował przekonać mnie do treningów reagowałam złością. Bo na tamten moment tego nie znosiłam.

Na moment, kiedy pokochałam ruch czekałam prawie 2 lata i 70 kilo.

Być może zapytacie teraz co takiego się u mnie zmieniło, że prawie codziennie widzicie moje stories z siłowni, że wiosną zobaczycie mnie na najpiękniejszy różowym rowerze i że wczoraj wykupiłam dwumiesięczny karnet na basen. 

Ale o tym w kolejnym różowym poście.