Od liceum marzyłam o kozakach.

Koleżanki miały je w wersjach mniej lub bardziej eleganckich, na płaskiej podeszwie lub na obcasie, przed kolano lub do połowy uda. 

Ja cieszyłabym się z jakichkolwiek.
A nie mogłam pozwolić sobie nawet na te dostępne w katalogach z modą wysyłkową dla Pań Plus Size. 

Pomimo tak dużej utraty wagi nadal nie jestem w stanie kupić ich w sklepach stacjonarnych. 
Moje łydki wciąż są bardzo duże i raczej mniejsze już nie będą. 

Po tylu latach noszenia sporego ciężaru stały się potężnym mięśniem. 
I już się z tym pogodziłam. 

Pogodziłam – nie oznacza jednak – że odpuściłam sobie marzenie o kozakach. 

Dokładnie rok temu udało mi się znaleźć małą firmę, która szyje skórzane kozaki na miarę. 

Zamówiłam od razu 4 pary. 

W tym wysokie, czarne muszkietery za kolano, które od zawsze były dla mnie synonim sexapilu. 

W dniu, w którym przyjęto moje zamówienie, płakałam kilka godzin. 
Cieszyłam się jak dziecko, które dostaje wymarzoną zabawkę i chce z nią spać. 
I jestem pewna, że każda z Was, która z uwagi na swoją wagę nie może sobie pozwolić na tego rodzaju obuwie, zrozumie moją reakcję. 

Minął rok, a one wciąż mają honorowe miejsce w garderobie. I nie chowam ich do szafy nawet latem.
Miesiąc temu zamówiłam drugą szarą parę. 

Pan, który je szyje, to starszy człowiek i do chwili obecnej nie ma godnego siebie zastępcy, więc znów pojawił się strach, co będzie, jeśli kiedyś Jego stan zdrowia nie pozwoli mu już na pracę.
A te szare lubię najbardziej.

Wiecie dlaczego dziś powstał ten post?

Po pierwsze, co zawsze Wam powtarzam, że trzeba spełniać marzenia. Nawet, jeśli czeka się na to wiele lat.

Po drugie, by – jeśli któraś z Was miała podobne marzenie – to w wiadomości prywatnej udostępnić namiar na przyjmującą zamówienia Panią. 

I po trzecie, bo dziś jedna z Was zapytała mnie (w odpowiedzi na relację ze zdjęciem w lustrze), czy jest jakiś powód dla którego noszę tylko te buty.

Tak. Ponieważ je uwielbiam i czuję się w nich fantastycznie 🙂