Dokładnie 100 kg temu podjęłam decyzję o walce z najcięższym w moim życiu przeciwnikiem.
I dziś, kiedy nie tylko ja, ale i moje myśli są o wiele lżejsze wierzę, że to wszystko było mi pisane. 
Że taki był plan.

Może w moim życiu byłoby mniej cierpienia, ale bez niego nie dojrzałaby we mnie odwaga, by ubrać w słowa te wszystkie myśli i opowiedzieć o ciężkiej codzienności kobiety wielkiej wagi.

Może wcześniej wyrzuciłabym jeansy w rozmiarze 66 i stroje kąpielowe ze spódnicą do kolan, ale kto wie, czy umiałabym wyrzucić z głowy żal do ludzi, którzy oceniali mnie tylko przez pryzmat wielkości ubrań. 

Może dłużej cieszyłabym się ukochanymi koronkami i znacznie wcześniej nauczyła chodzić w obcasach, ale mogłoby się okazać, że nie idzie to w parze ze świadomością, że te najważniejsze zmiany wydarzyły się we mnie. 

Może więcej bym tańczyła i trochę mniej płakała, tylko czy wówczas umiałabym to wszystko docenić. 

Ale przede wszystkim, gdybym podjęła tę decyzję 10 czy 15 lat temu, dziś zapewnie by mnie tu nie było.
A ja czuję, że to moje miejsce. 
Że są tu ludzie, którzy potrzebowali usłyszeć, że ktoś też bał się, że umrze. Że zna lęk oceniania i gorycz słów pogardy.
I że być może swoją historią da im iskierkę nadzieji.
A oni przemienią ją w płomień zmian.

Wasza, oficjalnie już,
100 kg lżejsza.