Jeśli śledzicie regularnie relacje, to zapewne widzieliście, że kilka dni temu pojawiły się w nich Wasze historie związane z reakcją innych ludzi – w tym głównie lekarzy – na Waszą wagę.
Wiele z Was (wszystkie historie pochodziły od kobiet) usłyszało, że powinny przejść na dietę Oświęcimską lub, że nie nadawały by się do obozu koncentracyjnego.
Inne, gdy poroniły, że zabiły swoje dziecko wagą lub, że jako grube i bezpłodne powinno się je wyrzucać na śmietnik.
Jeśli ktoś z Was nie miał możliwości przejrzeć w tym dniu relacji, to zostały one zapisane pod nazwą “Wasze Historie” i możecie się z nimi zapoznać.
A jeśli kiedykolwiek ktoś z Was poczuje potrzebę podzielenia się swoją historią z innymi, możecie wysyłać mi je w wiadomości prywatnej i zostaną tam dodane. Oczywiście anonimowo.
Czytając Wasze wiadomości przypomniała mi się jedna historia.
Historia, która sprawiła, że przez 9 lat narażałam swoje zdrowie i życie, ponieważ przez tak długi czas bałam się wizyty u ginekologa.
To było 11 lat temu.
Udałam się do lekarza na rutynową cytologię.
Kiedy usiadłam na jego fotelu, pan doktor co drugie słowo boleśnie wzdychając, oznajmił mi, że łatwiej mu się pracuje ze szczupłymi pacjentkami, ponieważ ma, cytuję – “Łatwiejszy dostęp”.
Po czym zapytał mnie, czy jestem aktywna seksualnie.
Po odpowiedzi twierdzącej padło pytanie:
“Jak Pani to robi?”
Nie przebierając w słowach, w odpowiedzi na naruszające moje granice pytanie odpowiedziałam:
“To zależy na co mam aktualnie ochotę.”
Za swoją śmiałość zapłaciłam bolesnym badaniem i cieknącą po udach krwią.
Dopiero kiedy zapłakana wróciłam do domu i wyszukałam opinie na jego temat zauważyłam, że najczęściej używanym przez inne pacjentki określeniem było – rzeźnik.
Kiedy po 9 latach, w obawie przed zaawansowanym rakiem, udałam się do cudownej lekarki dowiedziałam się, że powinnam była zgłosić to zachowanie do Izby Lekarskiej.
I zarządać odpowiedzi na piśmie.
Dziś już wiem, że moje milczenie było zgodą na poniżanie pacjentów z nadwagą.