To nie jest post o zmianie, którą widzisz.
Nie o tej widocznej w zestawieniu.
Nie o metamorfozie, którą można zważyć, zmierzyć, porównać.
Nie o liczbach. Nie o kadrach. Nie o lustrze.

To opowieść o tym, co dzieje się w tych najcichszych momentach, gdy świat przestaje wspierać. Gdy nie rozumie.

To historia o nocach, w których uczysz się rozumieć po co to wszystko. Tłumaczysz sobie nowe na znany tylko sobie sposób.
O porankach, kiedy wystawiając twarz do słońca z kubkiem ogrzewającym dłonie i serce obiecujesz sobie siłę.
O głowie, która już nie krzyczy, ale wybacza. Sobie. I innym.
W której mieszka spokój.

O sercu, które bije już innym rytmem. Nie walki, nie lęku i nie przetrwania, ale miłości.
Spokojnej. Miarowej. Prawdziwej.

Bo największa przemiana nie dzieje się w lustrze.
Nie w zdjęciach. Nie w „przed i po”.
Nie łapie jej żaden aparat.
Nie odbija się w lustrze.
I nie zmieści się w instagramowym poście.

Prawdziwa zmiana dzieje się w Tobie —
gdy zostajesz ze sobą, choć wszystko w Tobie chce uciec. Kiedy chcesz się skulić i skurczyć.
Gdy nie odwracasz się od siebie w trudnych chwilach. Gdy walczysz o Nią.
Gdy przestajesz być swoim własnym oskarżycielem, a stajesz się obrońcą. Domem. Partnerka, która podąża z Tobą do celu, prowadząc prostując ramiona z dumą.

To ciche decyzje, podejmowane w samotności.
To łzy, które już nie oznaczają słabości, a niedowierzania, ile jest w Tobie siły.
To umiejętność zatrzymania się w sobie i zaufanie, że od teraz po prostu będzie dobrze.