Choć dziś już niemal niewidoczne,
ja wciąż znam przebieg każdej z nich.
Z zamkniętymi oczami potrafiłabym narysować ich kształt palcami pamięci.
Bo to nie tylko ślady na skórze.
Nie blizny.
To wspomnienia.

Wspomnienia walki, która miała mnie złamać,
a nauczyła być jeszcze silniejszą.
Jak nuty hymnu o przetrwaniu, namalowane na moim ciele.

To ciało niosło mnie, gdy ciężar ocen zdawał się nie do uniesienia.
To ciało znosiło słowa, które raniły głęboko i zostawały na długo.
To ciało walczyło w ciszy, gdy inni już dawno mnie przekreślili.

Dziś wiem, że to ciało jest cudem.
Nie dlatego, że jest idealne.
Ale moje.
Najpiękniejsze jakie mogłabym sobie wymarzyć w tym życiu.

To ciało szyte z historii, z doświadczeń i chwil, które przetrwałam.
Szyte jakby nićmi ze złota.
Z odwagi, wytrwałości i miłości.

Nie wstydzę się blizn.
Nie wstydzę się drogi.
Nie wstydzę się siebie.

I nigdy nie zwątpię w to ciało.
Bo wiem, ile razy mnie ocaliło, gdy nikt inny nie potrafił.